Nic nie zapowiadało tego, co się stało.
Zachowanie Perdytei nie budziło zastrzeżeń do sobotniego wieczoru, kiedy coś niepokojącego zwróciło naszą uwagę. Teoretycznie nic takiego, nic spektakularnego. Perdytea po prostu siedziała i wydawała się przygaszona. Kiedy dostała beaphara, od razu zaczęła go jeść, ale zbyt powoli. To oznaczało podjęcie przez nas standardowych kroków – mierzenie temperatury i palpacyjne sprawdzenie czy na pierwszy rzut oka nic się nie dzieje. Termometr pokazał 41,3 st. Okazało się też, że pod brodą Perdytei jest dziwna zmiana przypominająca torbiel – co ważne, w żaden sposób niepodobna do typowego ropnia okołozębowego i zauważalna tylko w wyniku palpacyjnego badania. W wyniku punkcji udało się odciągnąć tylko ok 1 ml krwi z mlecznym – ropnym wysiękiem, nic więcej. Perdytea ok 3 miesięcy temu miała usuwane zęby – przyczyną były fatalne korzenie i stan ropny. Po zabiegu i intensywnym leczeniu wszystko wróciło do normy, ale doskonale wiemy, że ropnie potrafią się odnawiać, dlatego mimo bardzo dziwnej struktury tej zmiany, widok mlecznej wydzieliny w strzykawce nie był szokujący. Perdytea dostała cały zestaw leków – penicylinę, marbobet, gentamycynę i melovem, wszystko, żeby zbić gorączkę i to się udało. Przed północą temperatura wróciła do normy. Taki stan utrzymywał się całą noc i w ciągu dnia – niedzieli. Perdytea nie chciała jeść, ale były bobki, oddychała spokojnie. Zmiana pod brodą tak jak się pojawiła, tak zniknęła. Wieczorem nagle pojawił się kryzys. Kiedy chciałam ją nakarmić i posadziłam ją na kolanach. Perdytea zaczęła się rzucać, bezwiednie wydaliła mocz i bobki. Pojawiło się drżenie całego ciała i zgrzytanie zębami, a potem otępienie i zły oddech. Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mimo kolejnej serii leków, w tym furosemidum, nie było już żadnej poprawy.
Bezpośrednią przyczyną śmierci była niewydolność oddechowo-krążeniowa – przekrwione płuca, ale nie zdążyły nagromadzić się żadne płyny. W j. brzusznej nic nie budziło zastrzeżeń. Tchawica/krtań były czyste. J. ustna również. Przy żuchwie nie było żadnej wyczuwalnej zmiany, ale po rozcięciu tkanek pod brodą okazało się, że tkanki były zmienione – białe/sine. W kości była malutka przetoka wydrążona przez ropę, a w kości niewielka ilość ropa.
Gorączka wskazywała na to, że mogliśmy mieć do czynienia z posocznicą, chociaż temperatura szybko wróciła do normy. Nie możemy też wykluczyć jakiegoś skrzepu, który oderwał się i doprowadził do zatoru i niewydolności oddechowo – krążeniowej.
Są delikatne, ale w tych drobnych ciałach kryje się też niesamowita wola życia. Czasami wystarczy tylko dać im szansę, a one wbrew naszej, ludzkiej logice potrafią odbić się od największego dna. Potrafią nas zaskoczyć, czasami wręcz zawstydzić, kiedy my wątpimy, że cokolwiek można jeszcze zrobić. Jednocześnie są tak bardzo nieprzewidywalne w ten najgorszy sposób. Często chorują i umierają w spektakularny sposób. W Azylu każdego dnia musimy się z tym mierzyć i to bywa skrajnie wyczerpujące. Nieustający stres, obserwowanie, reagowanie na najbardziej błahe zmiany w zachowaniu przy kilkudziesięciu królikach – w wielu przypadkach cierpiących na poważne choroby, w wielu tylko pozornie nie…, to nasza codzienność. Nie skupiamy się tylko na tym, bo tak się nie da, bo to wszystko jest wpisane w naszą pracę, bo to się nigdy nie zmieni, ale czasami życie w nieustającym wirze i stresie z potężnym poczuciem odpowiedzialności i próbą myślenia o wszystkim o jeden krok naprzód jest trudniejsze niż zwykle.
Znacznie trudniej pogodzić się z tym, co przyszło tak nagle, niespodziewanie. Tyle razem przeżyliśmy – Perdytea tyle doświadczyła, a odeszła „od tak”, pozostawiając nas w poczuciu całkowitej bezsilności. Z drugiej strony to była „chwila”…dla niej „tylko” zła chwila.
Perdytea odeszła, ale myśl o tym, ile osób o niej myśli, ile osób zapamięta to, jak bardzo była wyjątkowa, jest dla nas bardzo ważna, bo pokazuje sens tego, co robimy na co dzień. Dobrze, że mogliście ją poznać. Dobrze, że byłaś z nami…
***
Dzisiaj w nocy myślałam o tym, czego najbardziej chciałybyśmy dla Galatei, a potem okazało się, że ta myśl po prostu się urzeczywistni.
***
W sobotę rano Hrabia siedział przygaszony na wybiegu. Chciałam sprawdzić, jak wygląda odczyn, który we wtorek wyczuliśmy u Hrabiego, umiejscowiony wysoko, niedaleko łopatki, odczyn tkanek, niebędący ropniem, może pozostałość po zastrzykach? Odczyn zniknął, ale kiedy dotknęłam brzucha Hrabiego, przeraziłam się. Gdyby Hrabia był samicą po zabiegu otwarcia j. brzusznej, powiedziałabym, że puściły szwy na otrzewnej i pod skórą znalazły się jelita – potężne, wypełnione pokarmem jelita. Chwilę potem byliśmy u wet. Oczywiście to nie były jelita, ale bardzo dziwny, bardzo silny obrzęk tkanki podskórnej – mówiąc wprost nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Skąd? Nie wiemy. Zastanawialiśmy się czy ta niewielka zmiana zauważona we wtorek mogła „zejść” niżej i doprowadzić do powstania takiego obrzęku, ale nie wiemy. Z uwagi na temperaturę (chociaż podwyższona temperatura występuje w wielu, wielu przypadkach od ropni, przez zwykłe zapalenie jelit czy katar) i obrzęk przez nasze głowy przeszedł też wątek wirusowy, ale z uwagi na szczepienia Hrabiego, było nam łatwiej nad tym strachem zapanować. Od soboty walczymy. Hrabia wczoraj w ciągu dnia nie jadł, wczoraj walczyliśmy też z niedrożnością jelit i rzutami temperatury. Temperatura ciała Hrabiego jest wciąż za wysoka, ale obrzęk w zasadzie zszedł – „jelita” zniknęły…Hrabia je. Są też ładne bobki. My cały czas nad nim czuwamy.
Dzisiaj kiedy wróciliśmy z Hrabią z wizyty, Zazu czuł się dobrze. 30 minut później miał atak padaczki. Zaczęło go skręcać, wykręciło mu nawet pyszczek, był też koszmarnie spięty. Wszystko trwało ok 2 minuty. Zazu uspokoił się. Chwilę później byliśmy już w gabinecie. Po ataku padaczki pozostał tylko jeden ślad – odbyt – jakkolwiek to brzmi „ruszający się odbyć”, potwierdzający, że mamy problem natury neurologicznej.
Teraz Zazu jest spokojny. Jutro zabieramy go na badania krwi, o których zresztą wspominałam kilka dni temu. Być może u Zazu pojawiły się pierwszy atak typowej padaczki, ale musimy też sprawdzić, czy w jego krwi nic się nie dzieje.
Poza tym Markizowi zaczęło łzawić oko i razem z Gastonem, u którego antybiotyk miejscowy nic nie daje, Markiz wybiera się na RTG.
Na jutro zaplanowaliśmy kolejne zabiegi kastracji, badania kału…
Jutro przedstawimy Wam bliżej naszych nowych podopiecznych – 7 nowych podopiecznych, którzy trafili do nas w weekend, w tym 3 odebraną podczas interwencji.
2 komentarze
Żyje wieściami od was co dokładnie dzieje się z króliczkami i naprawdę jest to już część nawet mojego życia choć mieszkam tak daleko i niestety jeszcze nie mogłam was odwiedzić na żywo (mam nadzieje, że będę miała okazję). To co robicie jest niesamowite i nawet nie wyobrażam sobie jaka to ciężka i odpowiedzialna praca, ja bym tak na pewno nie potrafiła… Podziwiam was i przesyłam pozdrowienia i uważam, że powinnyście być dumne ze wszystkiego co robicie bo dajecie tym małym szkrabom możliwość jakiegokolwiek cieszenia się życiem. Pozdrawiam jeszcze raz i trzymam kciuki, że wsystko będzie jak najlepiej ♥️♥️
Czytam Waszego bloga i łzy same napływają mi do oczu. To przykre jak ludzie traktują nasze kochane kroliczki,podrzucanie czy w chorobie czy tez Poprostu jakiś kaprys,bez żadnej próby ratowania tego małego życia. Sama jestem właścicielka dwóch „małych” uszaków i nie powiem lekko nie jest tym bardziej,ze ostatnio jeden z nich przeszedł poważna operacje ale jest ze mną i cieszę się każdym dniem Chciałabym powiedzieć,że podziwiam ludzi prowadzących ten azyl,jesteście niesamowici. Mysle,ze kroliczki lepszego życia nie mogły sobie wymarzyć z tak ciepłymi ludźmi