W ostatnich tygodniach zaniedbaliśmy nasze regularne relacje na blogu, pokazując Wam na naszym profilu na fb zarys tego, co działo się w Azylu.
Nie sposób nie zacząć od tego, co najtrudniejsze.
Kiedy 19 listopada na blogu pojawiły się informacja o stanie zdrowia Alicent, Barwinka i Winniego, nie myślałam o tym, że w kolejnym wpisie będę pisać o ich śmierci. Dzisiaj zanim zaczniemy nadrabiać pozostałe zaległości, a tak wiele działo się w ostatnich tygodniach, muszę to jednak zrobić.
Alicent przechodziła kryzys. Problemy stomatologiczne, z których z trudem wyszliśmy wiosną, wróciły z podwójną siłą. 2 tygodnie temu Alicent przeszła kolejny zabieg stomatologiczny oczyszczania zębodołów/kości po lewej stronie. Wciąż walczyliśmy u niej z nadmiernym ślinieniem i spadkiem wagi, ale mimo wszystko byliśmy pełni wiary, że wkrótce pojawi się przełom.
Alicent mimo intensywnego dokarmiania, nie mogła przybrać na wadze i nie utrzymywała prawidłowej temperatury ciała. W zeszłym tygodniu pojawił się też problem z prawym tylnem skokiem, który Alicent najprawdopodobniej uszkodziła niefortunnie na wybiegu.
Jeszcze z piątku na sobotę Alicent ładnie jadła ze strzykawki, cały czas dobrze pracował też jej układ pokarmowy. W nocy Alicent zaczęła słabnąć, a w ciągu dnia mimo walki odeszła.
Sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci Alicent była ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu niewydolność serca, wskutek której doszło do wodopiersia i wodobrzusza.
Poza tym żuchwa po lewej stronie była objęta procesem ropnym, ale z tym cały czas walczyliśmy i być może znowu udałoby się nam wygrać. Alicent była bardzo dzielna i w ostatnich miesiącach była w świetnej kondycji. Bez problemu odnalazła się w „rodzinie”, ale kiedy w pokoju pojawił się fotel (ten sam, który jest dewastowany przez Skinny…),
Barwinek w zeszłą środę przeszedł zabieg usunięcia przegrody nosowej – w rzeczywistości była to „plastyka”, tj. połączenie dwóch niewielkich już przetok, które zamykały się w bardzo szybkim tempie, a najważniejsze było to, żeby Barwinek mógł swobodnie oddychać. Zabieg odbył się bez komplikacji – wybudzanie również. W czwartek Barwinek czuł się dobrze, ale wieczorem zaczął tracić temperaturę i to aż do soboty był nasz największy problem…W sobotę rano Barwinek zaczął źle oddychać. Okazało się, że ma obrzęk płuc. Zdążyliśmy mu podać dożylnie leki i ustalić plan działania. Kilkadziesiąt minut później Barwinek odszedł.
Sekcja zwłok wykazała, że płuca Barwinka rozpadały się i były zajęte ropą. Z uwagi na historię Barwinka, nie dziwi nas to, tym bardziej, że znamy przypadku królików, które nigdy nawet nie kichnęły, nagle dostały zapaści, odeszły w ciągu kilku godzin, po czym okazywało się, że płuca były całkowicie zniszczone przez ropę. Kiedy do nas trafił, obawialiśmy się, że z uwagi na bardzo zaawansowany proces ropny, może mieć bezobjawowo zmiany ropne w płucach, ale pozwolił nam o tym „zapomnieć”. Chłonął leczenie w taki sposób, jakby to wszystko go nie dotyczyło i może dlatego tak trudno było zaakceptować to, co się wydarzyło. Jadł, zakumplował się z Belindą i Darwinem, a wcześniej Gumisiem, był radością. Zwinny, skoczny, ufny. Niemal do końca była w nim niesamowita wola życia.
Winnie jeszcze w piątek czuł się bardzo dobrze. Pokonaliśmy kryzys sprzed kilku tygodni, o którym pisałam zresztą na blogu. W środę musieliśmy co prawda zmodyfikować mu leczenie, ponieważ zaczął kichać (penicylina przy katarze nie zdaje rezultatu), ale miał apetyt, a jego układ pokarmowy pracował dobrze. W j. ustnej od kilku tygodni było czysto i jeszcze w środę rozmawialiśmy o tym, że wysięk ropy z kości żuchwy jest niewielki, biorąc pod uwagę to, w jakim stanie trafił do nas Winnie (rozpadają się, zniszczona przez ropę kość).
W sobotę popołudniu Winnie zaczął się pokładać. Okazało się, że ma obniżoną temperaturę, ale początkowo było to niecałe 38 stopni. Mimo inkubatora w ciągu 1h temperatura spadła poniżej 37 stopni. Winnie robił się coraz słabszy. Około 22 przestał oddychać. Przyczyną śmierci była ropa w mózgu – przerzut z kości. Poza tym wątroba Winniego, którą regenerowaliśmy zresztą ornipuralem, rozpadała się.
Po Alicent, Barwinku i Winniem została ogromna pustka. Opiekując się królikami chorymi, o których wiemy, że nie mają realnej szansy na klasyczną adopcję, skupiamy się nie tylko na tym, aby zapewnić im jak najlepszą opiekę weterynaryjną. Najważniejsze jest to, aby zapewnić im taką opiekę w warunkach domowych – w odpowiednim komforcie, poczuciu bezpieczeństwa i spokoj, tak, aby mimo wszystko mogły po prostu żyć. Może dlatego, gdy odchodzą, nie sposób tego nie odczuć. Każdy z nich ma swoje zwyczaje, ulubione miejscówki, rytm dnia, do którego trzeba się dostosować i chociaż czasami jest to bardzo trudne, zawsze żałujemy tylko tego, że są z nami zbyt krotko.
Alicent
Barwinek
Winnie
Dobranoc.
cdn.
3 komentarze
O Cudownie 🙂 <3
Alicent wygląda jak moja Okrunia( która odeszłaza tenczowy mostek we wrześniu Te małe uszate istotki dają tyle szczęścia, że bardzo trudno pogodzić się z ich strata . Wy robicie wszystko a nawet więcej aby króliki skrzywdzone przed swoich właścicieli odnalazły spokój i radość.
Maluszki trafiły do Was już bardzo chore, zaniedbane i tylko dzięki Waszemu poświęceniu i miłości udało się zapewnić im szczęśliwe królicze życie.
To dzięki Wam poznały. co znaczy być zadbanym i kochanym. Zrobiliście wszystko, co było możliwe do zrobienia.
Odeszły szczęśliwe i kochane, tylko tak smutno, że nie było możliwe dać im więcej czasu.
Bardzo Wam współczuję. One na pewno wrócą, ale w innym futerku.
Kicajcie uszaczki szczęśliwie za TM [*]