Fotograficznie, Z życia Azylu

Wtorek (11.02.2020 r.)

12 lutego 2020

Niestety obawy dotyczące samopoczucia Pasikonika i pojawiających się kryzysów, w niedzielę w nocy się potwierdziły. Rano czuł się dobrze, przez cały dzień było stabilnie. Po g. 22 miał 39,7 st. i był już nieco bardziej przygaszony, ale dostał serię leków. Mimo to po godzinie bliżej 23:30 był wyraźnie osowiały, leżał z głową wbitą w drybed, a kiedy go podniosłam, poruszał się niezbornie. Kiedy termometr pokazał 41,8 st. było wiadomo, że jest już bardzo źle.

Pasikonik od zeszłej niedzieli dostaje gentamycynę, której podawanie mieliśmy zresztą zakończyć w tę niedzielę (z uwagi na nerki podajemy ją max 7 dni). Kiedy termometr pokazał prawie 42 st. godzinę po podaniu gentamycyny, nie mieliśmy dużych możliwości. Pomysłem i ratunkiem okazał się metronidazol, który podajemy w przypadku infekcji z powodu bakterii beztlenowych, wlewy podskórne z płynów (u Pasikonika kroplówka dożylna to ogromne ryzyko przy takim sercu) oraz chłodzenie przy pomocy mrożonych okładów.

W nocy temperatura zaczęła spać. Rano termometr pokazywał już 39,7 st. Pasikonik czuł się lepiej. Już w nocy jak tylko gorączka odpuściła, próbował dobrać się do mrożonek i był bardziej ożywiony.

Kiedy rano pojawiliśmy się u Doktora, okazało się, że nad raną po I zabiegu Doktor wyczuł idące wgłąb zgrubienie tkanek, którego do tej pory nie było. Wtedy byliśmy już pewni, że coś się dzieje w środku i powoduje rzuty gorączki. Z jednej strony byliśmy załamani wizją kolejnego zabiegu, z drugiej mieliśmy nadzieję, że ta gorączka to nie efekt np. ropni w płucach. Nie mieliśmy pojęcia, co czeka nas wieczorem.

Wizja kolejnego zabiegu u Pasikonika była pod każdym względem fatalna, tym bardziej, że do wieczora mogło się jeszcze wiele wydarzyć. I tak było.

W południe Pasikonik znowu czuł się znacznie gorzej, leżał, nie chciał nic zjeść. Tym razem termometr pokazał 41 st. Za nami były poranne leki, więc mogliśmy go jedynie chłodzić poprzez płyny podskórne i okłady.  Wtedy Pasikonik zaskoczył nas po raz kolejny. Chwilę leżał obok mrożonego okładu, po czym zaczął się nim interesować i rozrywać białą folię, w której znajdował się lód. Po chwili Pasikonik zaczął jeść lód, tak jakby jadł najlepszy smakołyk. Najpierw pomyślałam, że nie, przecież nie możesz jeść lodu, a później odpuściłam, bo co mogło się wydarzyć? Nie mieliśmy nic do stracenia, a on wiedział lepiej, czego potrzebuje najbardziej. Po godzinie Pasikonik mial 39,6 st. Odczuliśmy ulgę, bo od rana zastanawialiśmy się nad tym, co zrobimy, jeśli przed zabiegiem będzie miał 41-42 st. Pasikonik ma poważnie niewydolne serce, a gorączka osłabia cały organizm i niszczy serce…

Kiedy patrzyłam jak je lód, pomyślałam, że on sam też walczy o swoje życie i w jakimś sensie przez to wizja wieczoru była jeszcze trudniejsza.

Zabieg odbył się w premedykacji i znieczuleniu miejscowym – osobom niezorientowanych niewiele to mówi, ale wizja przeprowadzenie takiego zabiegu bez narkozy brzmi abstrakcyjnie (tak jak np. kastracja samicy na tzw. głupim jasiu), a fakt, że premedykacja okazuje się wystarczająca świadczy tylko o tym, że Pasikonik nie przeżyłby nawet niewielkiej, pełnej narkozy.

Po rozpoczęciu zabiegu okazało się, że to co wyczuwał Doktor to zgrubiałe, zmienione zapalnie tkanki, ale bez typowej ropy. Doktor szukał jednak dalej i już po chwili okazało się, że sytuacja jest gorsza niż mogło się wydawać. Nie było typowych ropni, ale…. Cała tkanka podskórna i tłuszczowa na długości od tylnej prawej łapy do przedniej prawej łapy, czyli na długości całej j. brzusznej aż po klatkę piersiową była ropnie zmieniona. Tkanki były białe, a pod wpływem ucisku  wydostawało się z nich „mleko”. Otrzewna była czysta.

Album ze zdjęciami dla „zainteresowanych”.

Antybiotyki nie miały szansy sobie z tym poradzić, nie miały szansy tam dotrzeć i zwalczyć tak rozległego stanu zapalnego. Skąd się to wzięło? Efekt wtórny do gigantycznego ropnia, który został usunięty w sierpniu.

Doktor krok po kroku zaczął usuwać wszystkie tkanki, większość metodą na tępo. Oczyścił wszystko, co tylko było możliwe na całej długości Pasikonika…

Kolejnym etapem była decyzja co dalej. Zszycie rany nie wchodziło w grę, bo bez dostępu do powierzchni i szansy na oczyszczanie, zabieg nie miałby szans, a poza tym szwy to kolejny drażniący element, na który organizm Pasikonika mógłby różnie zareagować. W związku z tym rana została otwarta. Widok drastyczny, ale jeśli walczymy to nie możemy się tego bać.

Jak się czuje Pasikonik? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jest bardzo obolały. Dostaje leki przeciwbólowe co 8h. Leży, podniósł się dzisiaj 2-3 razy. Skubnie liść babki i przestaje. Nie chce żadnych smakołyków. Kiedy czuje na dłoniach zapach pomarańczy albo kiwi, jego uszy zaczynają żyć. Rodi ze strzykawki je z apetytem. Do rana utrzymywało się u niego 40 st., przez cały dzień miał temperaturę w normie. Nie wiem czy po tym, co przeżył mógłby zachowywać się chociaż odrobinę lepiej. Nie można być bardziej dzielnym i mieć większej woli życia.

Rana jest potężna. Kilka razy dziennie musimy wymieniać opatrunki nasączone rivanolem. Rana nie może się teraz wysuszyć.

Nigdzie w Toruniu nie udało nam się dostać rivanolu w tabletkach. Nie możemy nasączać gazików jodyną, bo jest zbyt żrąca, dlatego zależało nam na rivanolu w tabletkach, żeby uzyskać wyższe stężenie niż w przypadku rivanolu w płynie. Gdyby ktoś z Was miał dostęp do rivanolu w tabletkach, przyjmiemy w każdej ilości…(w internecie jest też z tym problem).

Pasikonik dostaje dożylnie metronidazol w podwójnej dawce w stosunku do leczniczej. Póki co zakładamy mu kubraczek, że opatrunki lepiej się trzymały.

Urazowość zabiegu była ogromna. Wiemy, że jest szansa – inaczej wczoraj poddalibyśmy się, a i ten temat poruszaliśmy podczas zabiegu, ale najbliższe godziny, dni będą bardzo ważne.

Dziękujemy za wsparcie, które nam okazujecie. Za wszystkie pytania o Pasikonika, za wsparcie rzeczowe i finansowe.

IMG_5697

Bez względu na wszystko ogromne podziękowania należą się Doktorowi, bo przy nim rzeczy niemożliwe stają się możliwe i zawsze szuka rozwiązania.

***

Poza tym w Azylu życie toczy się jak co dzień…Wszystko nadrobimy wkrótce.

Dzisiaj pod naszą opiekę trafił 10-letni Haribo.

IMG_5714

Haribo nie ma siekaczy, chociaż w swoim życiu był podobno raz u wet. 2 lata temu i dostał jakieś krople (nie wiemy na co). Podobno bardzo słabo je od pewnego czasu. Jak wyglądają jego zęby możemy się tylko domyśleć, patrząc na jego załzawione oczy. Trafił do nas w klatce wielkości małego transportera. Oby dostał jeszcze od losu trochę czasu. W czwartek RTG i inne badania.

IMG_5682

cdn.

Brak komentarzy

Napisz komentarz

*