Z życia Azylu

Co jest najtrudniejsze w pracy ze zwierzętami?

21 maja 2019

Praca z ludźmi.

Ludzie a raczej ostatnie wydarzenia, o których pewnie większość z Was słyszała, zainspirowały mnie do zrobienia tego wpisu. Czasami wydaje nam się – nam jako osobom z Fundacji działającej na rzecz potrzebujących królików, że wszystko co robimy jest oczywiste i zrozumiałe dla otoczenia, że każde nasze słowo jest odpowiednio interpretowane, że nasze działania z góry traktowane są jako dobre, wartościowe i zwyczajnie potrzebne, że są doceniane. I tak jest zazwyczaj. Tak jest najczęściej. Ale nie zawsze.

I wtedy przychodzi taki moment, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy fundacją jako pewnego rodzaju instytucją, która działa bez zarzutu 24h bo do tego została stworzona. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy ludźmi. Ludźmi, którzy czasami po powrocie do domu mają ochotę po prostu się rozpłakać, zaszyć się pod kocem przed telewizorem, nie odzywać się do nikogo przez najbliższą dobę. Ludźmi, którzy mają w sobie tyle samo uczuć i emocji jak inni, którzy tak samo odczuwają żal, smutek, rozczarowanie, strach, złość. Ludźmi, którzy niekiedy stają się potworami bo czasami już nie da się inaczej. Pozwolę sobie zacytować mojego ulubionego artystę Dawida Podsiadło a raczej fragment jego utworu: „Staję się potworem, bo wtedy czuję że, choć jestem tak naprawdę nie ma mnie”. Każda z moich koleżanek z Fundacji doświadczyła tego uczucia nie raz. I wiem, że to uczucie nie jest obce nikomu. Dlaczego o tym pisze? Bo to boli. Boli kiedy dowiaduję się, że moje starania, mój czas, moje nerwy, moje łzy, ale też moja radość z tego co robię idzie niekiedy na marne.

Znacie Dożynkę. I jej historię. Pewnie jest niewiele osób, które mogły o niej nie słyszeć. Mimo, że to nie jest jedyna taka historia, kiedy to do fundacji wraca zagłodzony królik, wyadoptowany do nowego, wspaniałego domu miesiąc wcześniej. Dlaczego nie jedyna? Bo to wiem. Wiem, że w każdej organizacji zajmującej się jakimikolwiek zwierzętami były takie sytuacje. Wiem, że takie będą. Dlaczego? Bo tacy są ludzie.

Pytacie nas co zrobić aby tego uniknąć. Nie da się. Naprawdę. Nie da się zamieszkać w domach nowych opiekunów, nie da się wejść do ich głowy. Nie da się zrobić niczego więcej niż to co jest już robione. Każda fundacja ma swoją procedurę adopcyjną, każda ma swoje zasady. Ale to się dzieje wszędzie. Mnóstwo osób było szczerze zbulwersowanych tą sytuacją, każdy z nas mocno ją przeżył. Ja w szczególności. Ja zajmowałam się adopcją Dożynki, to u mnie mieszkała przez 3 miesiące przed adopcją kiedy to dochodziła do siebie bo zabiegu kastracji, kiedy ze względu na nawracające krwiaki trzeba było ją operować ponownie, kiedy trzeba było ją dokarmiać jak nie chciała jeść, zmieniać jej opatrunki, pielęgnować ranę, jeździć z nią na kontrole do weterynarza, kiedy trzeba było ją głaskać, obserwować jak z każdym dniem zdrowieje, jak robi piruety na dywanie, jak pragnie kontaktu z człowiekiem. Do dzisiaj czuję ukłucie w klatce piersiowej gdy ktokolwiek pyta mnie o to co się wydarzyło. Każdy robi to z troski, każdy jest przejęty. A mnie to zwyczajnie boli, że nie mogę nic więcej zrobić aby takich sytuacji uniknąć w przyszłości. Dlatego postanowiłam o tym napisać aby w końcu wyrzucić to z siebie.

Mówicie – kontrolować. Jak? Kontakt z opiekunką Dożynki był świetny. Były maile, były zdjęcia, była podpisana umowa adopcyjna. Każdy problem jaki się pojawiał jak chociażby wyrzucanie siana z paśnika (tak takie problemy też bywają) starałam się rozwiązywać na bieżąco. Innych, poważnych nie było. Naprawdę. Bo nie można nazwać poważnym problemem wyskakiwanie z kojca i wyrywanie przez królika dziecku jedzenia z rączek. A mimo to intuicja mi podpowiedziała, żeby ściągnąć Dożynkę z powrotem do Azylu. Nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że wróci do nas sama skóra i kości.

Zajmuję się adopcjami praktycznie sama. A nie robię tylko tego w Fundacji, spoczywa na mnie jeszcze wiele innych równie ważnych obowiązków, które staram się wykonywać z taką samą starannością aby Fundacja mogła działać tak jak działa obecnie i aby mogła się rozwijać. Nasze króliki trafiają do nowych domów w całej Polsce. Tylko w tym roku, do dzisiejszego dnia, oddałam do adopcji 72 króliki. W tym Dożynkę drugi raz bo dzisiaj pojechała do nowego domu. I jest to dla mnie wspaniała wiadomość i powód do olbrzymiej radości. Ale strach pozostanie. Nie, nie tylko o nią. O wszystkie pozostałe 72 króliki z tego roku i 800 innych, które trafiły do nowych domów na przestrzeni ostatnich 7 lat. Nie jestem w stanie być w stałym kontakcie ze wszystkimi opiekunami naszych królików, chociaż bardzo bym chciała i wiem, że tego się ode mnie oczekuje.

Ludzie. Ludzie, którzy adoptują nasze króliki są wspaniali. Nigdy w to nie wątpię, nie mogę. Ufam im, nie mogę inaczej. Każdego traktuję tak samo, nie oceniam rzeczy, które nie są istotne dla dobra samego królika, każdemu wszystko tłumaczę na spotkaniach adopcyjnych, każdy ważny temat dotyczący żywienia, chorób, opieki jest dokładnie omówiony, każdy podejmuje decyzję o adopcji świadomie, bez przymusu, nikomu żaden królik nie jest wciskany na siłę. Spotkania bywają czasami trudne. Bo ludzie są różni. Na szczęście spotkaniami zajmuję się nie tylko ja ale mamy też kilka wspaniałych dziewczyn w innych miejscowościach, które wiem, że „standard” spotkania utrzymują taki sam jak my w Toruniu. Nie wydajemy królików na lewo i prawo jak to niektórzy twierdzą, żeby było nam łatwiej, żeby mieć więcej miejsca, żeby mieć spokój. Każde spotkanie jest inne, nie każde kończy się adopcją, z różnych przyczyn. Czasami potencjalny opiekun sam podejmuje decyzję, że to jednak nie jest ten moment, to nie jest to zwierzę, które chce mieć. Szanujemy takie osoby. Niektórzy w ogóle nas nie informując, po prostu nie przyjeżdżają na spotkanie, mimo że byli umówieni, mimo, że ułożony był pod nich nasz dzień. Takich ludzi nie lubimy. Czasami wydaje się, że spotkanie jest ok ale finalnie nic z tego nie wynika i 3 godziny poświęcone na same spotkanie można uznać za zmarnowane. A to jest tylko spotkanie. Jest jeszcze dużo rzeczy przed i jeszcze więcej po. Adopcja nie składa się tylko z tych kilku godzin spotkania.

Każdemu adoptującemu oferuję swoje wsparcie, pomoc także po adopcji. Każdy wie, że można na mnie liczyć, naprawdę w każdej sprawie niezależnie od dnia tygodnia czy pory dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym nie zareagowała jak królik choruje, umiera. Na takie wiadomości, telefony, sms-y zawsze reaguję natychmiast, doradzam, organizuję wizytę u weterynarza, czasami pocieszam gdy królik umiera. A nie jest to łatwe bo każdy opiekun reaguje inaczej w takiej sytuacji a ja muszę być przygotowana na każdą wersję…

Nie odpisze od razu jak ktoś zapyta o to gdzie postawić miseczkę czy też jak zdaje mi relację z zaprzyjaźniania bo to nie są sprawy pilne. Chociaż i tak, takie maile, wiadomości też nigdy nie pozostają bez mojej odpowiedzi. Taka jestem, tak działam. Chociaż nie jest to łatwe w codziennym funkcjonowaniu kiedy zwyczajnie nie mogę zajmować się wyłącznie królikami bo moje życie składa się z wielu aspektów i nigdy z nich nie zrezygnuję, nie chcę. Mój mąż nazywa mój telefon papierosem, bo traktuję go poniekąd jak nałóg. Mam go non stop przy sobie. Czasami śmieje się mówiąc do mnie – „zapal sobie” jak słyszy tego dnia setnego sms-a albo maila, na którego wie, że muszę odpisać natychmiast jeśli to coś ważnego.  Ale ja po prostu wiem, że osoby, którym obiecałam pomoc, zwyczajnie tego ode mnie oczekują i staram się ich nie zawieść. A jeśli kiedykolwiek była taka sytuacja, że coś przeoczyłam to nigdy nie zrobiłam tego celowo, świadomie, czasami mogło to wyniknąć z tego, ze jestem zwykłym… człowiekiem. Może akurat byłam wtedy chora, może byłam w pracy, może jechałam samochodem, może byłam u kogoś bliskiego na urodzinach, albo na obiedzie z mężem, może spałam a może oglądałam The Walking Dead – tak, ja też lubię seriale.

Wczoraj rano dostałam sms-a z informacją od naszej wolontariuszki, że na jednej z grup jest jakaś nieprzyjemna sytuacja. Ok nazwijmy to po imieniu – jest „g***burza”. I co ja widzę? Sprawę naszego wybiegu już opisałyśmy we wczorajszym poście na Facebooku więc nie będę do tego wracać. Ale był tam jeszcze jeden komentarz Pani, która stwierdziła, że nie może polecić naszej Fundacj bo kontakt z nami jest fatalny, jak potrzebowała pomocy w związku z adopcyjnym królikiem to została „olana” przez jedną wolontariuszkę, nie uzyskała od niej pomocy a poza tym nie odpisujemy na wiadomości przez 2 tygodnie i nie ma podpisanej umowy adopcyjnej. Aha i nasz azylowy wybieg jest za blisko ulicy. To tak przy okazji.

Dlaczego tak się dzieje, że osoba, z którą miałam stały kontakt mailowy i telefoniczny, mimo, że ta adopcja odbywała się poniekąd poza nami, bo ówczesna opiekunka tych królików (z których jeden był wcześniej adoptowany od nas) sama znalazła dla nich nową opiekunkę i była z nią w kontakcie, my mieliśmy to załatwić tylko od strony formalnej – czyli przeprowadzić spotkanie adopcyjne. Która pisała do mnie w sprawie ustawienia kojca, postawienia kuwety, osoba której zawsze udzielałam odpowiedzi na takie właśnie pytania (i to niemal od razu bo akurat mogłam sobie na to pozwolić czasowo, chociaż nie były to sprawy pilne) – w momencie gdy adopcyjny królik złamał sobie łapę, dlaczego nie mogła się ze mną skontaktować? Przez 3 tygodnie, nie miałam żadnej wiedzy i świadomości, że taka sytuacja miała miejsce. Bo skąd mogłam wiedzieć….Ale dowiedziałam się.  Z grupy na Facebooku. Po wyjaśnieniu tej sytuacji okazało się, że Pani zgubiła do mnie numer telefonu a maila nie napisała bo bała się, że odpiszę po 2 tygodniach. Przypomnę tylko, że wszystkie dane do kontaktu jako do do nas – do Fundacji są na naszych oficjalnych stronach. Więc zadzwoniła do osoby, z którą miała spotkanie adopcyjne, ale ta jedyne co zrobiła to podała jej „tylko” adres do polecanej lecznicy weterynaryjnej, która okazała się być jednak tego dnia – w niedzielę, nieczynna. I nic więcej nie zrobiła, o to jest żal. Można zadawać sobie pytanie – co można było zrobić więcej, kto mógłby zrobić tutaj więcej. Pewnie znalazłoby się kilka rozwiązań. Tylko czy to by coś zmieniło? Pani po rozmowie ze mną kiedy to starałam się wyjaśnić zaistniałą sytuację i dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi, obiecała usunąć swój krzywdzący komentarz, tak się jednak nie stało. Może nadal wini nas, jako Fundację za to, że lecznica w Warszawie była nieczynna a inna podobno odmówiła przyjęcia królika. Może nadal jest jakiś cel i zasadność umieszczania takich wpisów na Facebooku przy okazji dyskusji o naszym wybiegu (sic!). Królik na szczęście żyje i ma się dobrze. A to jest najważniejsze.

Czy się tym przejmuję? Tak. Nie dlatego, że jestem perfekcjonistką i idealistką. Ok  lubię nią być chociaż wiem, że sama sobie wyrządzam tym krzywdę. Wiem, że nikt nie jest idealny, nie sprawię, że każdy będzie zadowolony z tego co robię i jak to robię. Nie uda mi się sprawić, żeby fundacja w której działam była idealna. Ale tak jak ja staram się widzieć w ludziach – ludzi z tej dobrej strony tak chciałabym aby i oni widzieli w nas, we mnie też, zwyczajnych, normalnych ludzi, którzy podjęli się tak strasznie obciążającego i psychicznie i fizycznie zajęcia jakim jest opieka na zwierzętami i aby rozumieli, że jako ludzie – bez innych ludzi nie przetrwamy. A żeby przetrwać musimy szanować siebie nawzajem, liczyć się ze swoimi uczuciami, emocjami, ze swoim czasem, którego każdy ma tak samo… mało.

Ale wiem jedno – nasza praca ze zwierzętami nie miałaby sensu gdyby nie było w niej pracy z ludźmi. Chociaż często bywa, że jest to praca ponad nasze siły to nie warto z niej rezygnować 😉

 

5 komentarzy

  • Odpowiedź Ptysiunia 24 maja 2019 at 06:21

    Ludzie niestety tacy są. Zwierzęta są inne, dobre, ufne, wierne. Jestem pod wrażeniem Waszej determinacji i pomocy, jaka niesiecie króliczkomProszę pamiętać, że są też dobrzy ludzie…

  • Odpowiedź Maciek 22 maja 2019 at 12:48

    Mamy adoptowanego do Was królika – Mydala 🙂
    Adopcja w 100% trafiona – Chcieliśmy królika spokojnego jako kontrast dla naszej Buni – baranka z „temperamentem”
    Dokładnie taki został nam polecony. Kochana ciapa 🙂 Dzięki temu Bunia stonowała swoje wybryki (choć oczywiście czasem razem coś odstawią ale prężcież to króliki – mają do tego prawo)
    Po kilku miesiącach któregoś pięknego dnia króliki stwierdziły, że wykładzina w kojcu powinna zostać wymieniona więc pod naszą nieuwagę zaczęły ją konsumować. Niestety doprowadziło to do choroby Mydala. Przestał jeść stał się markotny…
    My od razu stras… w końcu to my nie dopilnowaliśmy podopiecznego i najprawdopodobniej przez nas jest chory (każdy kto ma króliki wie, że 100% dopilnowanie jest nierealne)
    SMS do p.Magdy – odpowiedź – natychmiast ( niedziela godz. 16…) Zaproponowane leczenie – o 21 królik zaczął jeść… Od razu na poniedziałek umówiona wizyta u Doktora… Diagnoza – zapalenie jelit – leczenie ten sam środek zaproponowany przez p. Magdę lecz w zastrzykach… Od tego czasu trzymamy w domu na wszelki wypadek leki.
    Jeśli ktoś ma pretensje do „opieki” Fundacji to na pewno nie do Azylu dla królików… Szanowne Panie i Panowie oddają zwierzętom ale także ich opiekunom całe serce
    Nigdy nie zostaliśmy sami… nawet jak chodziło o zwykłe szczepienie lub po prostu „przegląd królika”
    Wiadomo, że jeśli na zaplanowany przez nas dzień jest np 20 królików z Azylu do tego w stanie średnim a my chcemy tylko zaszczepić swoje… inny termin też będzie dobry.
    Pani Magdo
    Nie warto przejmować się …
    Życzę wytrwałości i dziękuje za to co robicie

  • Odpowiedź Oleśnickie Bidy 22 maja 2019 at 11:00

    Kiedyś potrzebowaliśmy pomocy jako fundacja aby wyłapać dzikie króliki.Osoba która odebrała rozmawiała z nami przez godzinę.Udzielając pomocy telefonicznie.
    Wielki szacun dla Was za poświęcony czas !
    Udało się A reszta się nie przejmujcie

  • Odpowiedź Magda Azyl Dla Królików 22 maja 2019 at 00:53

    Oj tak, nic nie nastraja nas tak pozytywnie jak dobre wieści i zdjęcia naszych podopiecznych z nowych domów 🙂 I zawsze będę się tego trzymać, że tych fajnych ludzi i udanych adopcji jest zdecydowanie więcej 🙂

  • Odpowiedź Renata 22 maja 2019 at 00:25

    Nie jest łatwo dać sobie radę z takimi sytuacjami. Szczególnie jak jest to kolejna obciążająca emocjonalnie sytuacja w ostatnich dniach. Podziwiam Was, wszystkich razem i każdego z osobna. Wiem jak dużo czasu, pracy i emocji potrzeba na opiekę nad chorym zwierzakiem, jak wykańczająca jest walka o ustabilizowanie go, o to by odzyskał zdrowie i radość życia. I jak wielkim obciążeniem jest oddanie go potem i zastanawianie się jak mu się wiedzie i czy wszystko jest ok. Sądzę że ja bym nie potrafiła działać tak, jak Wy, że nie mam aż takiej odporności. I jestem szczęśliwa że jest ktoś kto to potrafi – bo ta praca jest niesamowicie potrzebna.
    Życzę Tobie Magdo, a także reszcie Azylowego Zespołu byście tą siłę, odporność i niespożytą energię mieli jak najdłużej. I by dobre wieści regularnie docierające z domów adopcyjnych ładowały Wam baterie do dalszej pracy dla uszaków. By ludzie z którymi się stykacie okazali się rozumni i empatyczni – w stosunku do zwierzaków i w stosunku do Was. I żebyście mieli jak najmniej nowych rezydentów szukających odpowiedzialnych opiekunów.
    Nie zmieniajcie się! 🙂

  • Skomentuj Renata Anuluj

    *