Długo się zastanawiałam nad tym wpisem, szczerze mówiąc myślałam, że Ola może sama opisze mój pobyt w telegraficznym skrócie, albo zapomni i jakoś mnie to ominie, ale niestety, przypomniała sobie 😉 Zanim jednak opiszę mój pobyt w Azylu, zacznę od samego początku – nigdy już nie będę miała pewnie takiej okazji, więc wykorzystam sytuację i będzie to dłuuuuugi wpis. Zaczynam.
Jak to wszystko się zaczęło
Hmmmm…. nie pamiętam, jak trafiłam na stronę Azylu, to był czysty przypadek. Mając w domu swojego króla, szukałam różnych informacji na temat królików miniaturek i tak natrafiłam na stronę adopcyjną, przeuroczego królika Fly. Fly skradła moje serce od razu. Nie wiem dlaczego, spośród tylu króli, akurat ona była wybrańcem. Jej historia była wstrząsająca, do dziś nie pojmuję, jak można wyrzucić zwierzaka z samochodu. Mijały miesiące, próbowałam ponownie odnaleźć informacje na temat Fly i odnalazłam wpis „Pustka”. Nie mogłam w to uwierzyć, że jej już nie ma… czytałam i łzy płynęły same. Od tego momentu nie było dnia, żebym nie zaglądała na blog.
Pierwszy mój przyjazd do Azylu miał miejsce w maju tego roku, spontaniczny. Dosłownie wyścig z czasem. Do końca nie wiedziałam, czy w ogóle dojadę. Ola poświęciła swój cenny czas, czekając na mnie – Olu, dziękuję z całego serca, za cierpliwość. Teraz wiem, ile znaczy dla Ciebie każda minuta (za każdym razem kiedy przyjeżdżam, Ty ciągle na mnie czekasz). Wizyta trwała może 30 minut, miałam okazję pogłaskać Gąskę, Korniszonka… porozmawiać z Olą, która przez tą chwilę sprawiła, że chciałam tam wrócić… magia słów…i nie tylko…Ola wie.
Druga wizyta w Azylu, całkiem niedawno – pojawił się u mnie królik Edward, oddany przez poprzedniego właściciela. Przez tydzień był pod moją opieką, a potem zawiozłam go do Torunia. Ola nie mogła wtedy być, ale poznałam Milenę, która udzieliła pierwszej lekcji sprzątania. Byłam dosłownie w raju! Tyle króli! Głaskanie, rozpoznawanie który jest który, nie da się tego uczucia opisać słowami. Sprzątanie klatek (tu muszę przyznać, że moje było tylko 6, reszta to zasługa Mileny, zdecydowanie szybciej jej to szło, a moje sprzątanie i tak było do poprawki).
Edward miał być tylko przez chwilę w Azylu. Będąc na miejscu, podjęłam decyzję o jego adopcji. Po prostu skradł moje serce i ciężko mi było się z nim rozstać. Męczyłam Olę smsami, że jak tylko go przebadają, wykastrują, tak zaraz po niego przyjadę. Ale niestety, stan jego zdrowia pokrzyżował plany. Oczywiście nie do końca. Tak oto zrodził się pomysł – skoro Edward nie mógł do mnie przyjechać, to przecież ja mogę odwiedzić go w Azylu i wygłaskać czarną mordkę. A że od dłuższego czasu, moim marzeniem było spędzić urlop w Azylu, nadarzyła się okazja. W tym miejscu dziękuję Magdzie, która czytała moje maile i czytała, aż w końcu zaproponowała dyżur w Azylu. Magda, nawet nie wiesz, jak skakałam z radości 🙂
I tak nadszedł ten dzień. Przed wyjazdem stres – nowe miejsce, nowi ludzie i sms od Oli – „szykuj się na naukę, pokażę Ci Azyl w pigułce” – no to dopiero mnie sparaliżowało. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Ola zaopiekowała się mną tak, jak każdym nowym, przestraszonym, uszatym podopiecznym. Przyjęta zostałam bardzo ciepło.
Dzień 1. Leki.
Naukę czas zacząć Jako pierwsze w ruch poszło pudło z lekami, w którym było mnóstwo butelek. Ola specjalnie czekała z podawaniem leków ze mną i tak zaczął się codzienny rytuał – zastrzyki, leki doustne. Nie wiem jak Ola to ogarnia, ale mi po 5 minutach wytężonego słuchania, wszystko się pomieszało. Jakie szczęście, że na koniec usłyszałam, „spokojnie nie musisz tego wszystkiego pamiętać, leki będę podawać”. Jej wiedza na temat leków, co i w jakich dawkach podać, jest tak ogromna, że dla mnie to szok! Nie wiem ile musiałabym spędzić czasu w Azylu, by nadążyć z lekami, które się ciągle zmieniają. Umieć tak patrzeć na króliki i widzieć w nich każde odbiegające od normy zachowanie. To nie jest taka prosta sprawa, bo ciągle trzeba być czujnym, zwracać uwagę nawet na najmniejszy problem z którym boryka się królik. A wierzcie mi, że Ola to ma do tego nosa. Wystarczy, że spojrzy i już słychać „ty mi się króliku nie podobasz” . Następnie królik ląduje u weta i diagnoza postawiona.
Zajęcie numer 2 – sprzątanie.
Oczywiście znowu moje tempo było żółwie. Ola mnie pocieszała, że też jej idzie dziś słabo, ale chyba po prostu nie chciała mi zrobić przykrości. Ilość klatek sprzątniętych przez nią, a ilość moja to hmmm …. Króle biegały obok nas, Ola robiła zdjęcia, dużo opowiadała o każdym króliku, tłumaczyła wszystko od A do Z i tak powoli mijał dzień.
Wieczorna wizyta
Wieczorem niespodzianka. Dzięki uprzejmości Pana dr Krawczyka, mogłam wejść do gabinetu i poczuć atmosferę, panującą podczas takich wizyt. Dziękuję Panu dr Krawczykowi za cenne uwagi i możliwość nauki. Oczywiście Ola w tej niespodziance też miała swój udział. Cieszę się, że mnie tam zaciągnęła, bo okazało się, że tak z pozoru proste zmierzenie temperatury u królika, wcale nie jest takie łatwe. A przecież pierwszą czynnością , jaką powinniśmy zrobić, widząc, że nasz pupil inaczej się zachowuje, jest właśnie zmierzenie temperatury. Sami przecież, jak czujemy się źle, to pierwsze po co sięgamy to termometr.
W gabinecie w tym dniu było kilkanaście królików. Każdego doc badał z ogromnym skupieniem. Każdy miał przebadany brzuch, a mnie wprawiało w osłupienie, słysząc ile to w jelitach jest bobków. Nie wiedziałam, że przy takim badaniu, można tak dokładnie określić stan jelit. Mega ukłon w stronę dr Krawczyka. Pamięć do każdej przebytej choroby, do podawanych leków – przy takiej ilości królików dla każdego z nas byłby to kłopot. Ale Ola i doc Krawczyk wymieniali się informacjami, tak jak gdyby nigdy nic ( Ola, czy Ty oby przypadkiem nie masz schowanej w uchu jakiejś karty pamięci?). Wizyta trwała do późnych godzin nocnych, dla mnie była to cenna lekcja i jeśli będzie kolejna okazja, być u doc w gabinecie, na pewno z niej skorzystam. Tak minął dzień pierwszy .
Trudny dzień drugi
Następny zaczął się dla mnie bardzo wcześnie, nie mogłam się już doczekać, kiedy wejdę do Azylu. Wszystko odbywało się standardowo, podawaniem leków przez Olę, sprzątaniem a potem…. Batacik … gdyby nie Ola, pewnie nie zwróciłabym uwagi na to, co się z nim dzieje. Szczęście, że była… zareagowała natychmiast, wybiegła i próbowała go ratować. To jest właśnie to, o czym pisałam wyżej, mieć taką zdolność oceny sytuacji, jaką ma Ola, umieć w porę dostrzec problem… Niestety Batacik odszedł. Ola często powtarzała, trzeba być czujnym na każdym kroku, obserwować, jak reaguje królik na wszystko. W szczególności na leki. Z minuty na minutę sytuacja może się zmienić diametralnie. Dlatego tak ważne jest, by przy głaskaniu królika zwracać uwagę na jego uszy, oczy, brzuch, okolice omyka. Najmniejsza nieprawidłowość w zachowaniu powinno dać nam sygnał, by sprawdzić, czy aby przypadkiem nie dzieje się coś złego.
Pobyt w Azylu z każdym kolejnym dniem uczył mnie nasłuchiwania, obserwacji i zwracania uwagi na króliki. Ola podpowiadała, zadawała pytania, sugerując tym samym, na kogo mam zwracać większą uwagę. Duszek – czy nie ma kaszlu, inne – jak często kichają, Lubczyk – ile wypił wody, Wyjątkowy – jakie zrobił bobki, Lebiodka i jej nosek, który momentami zatykał się tak, że ciężej łapała oddech itd. Pojawiło się też nowe słowo KIKASZ. Ola po prostu chciała jednym słowem zapytać, czy Duszek kichał i kaszlał. Lekcja bardzo cenna!
Mogę przyznać się do tego, że czytając blog nie sądziłam, że tyle pracy jest przy takiej ilości króli. Każdy z nich wymaga indywidualnego podejścia. Każdy zmaga się z jakąś chorobą, trzeba sprzątnąć, muszą się wybiegać (pamiętając przy tym, który z którym może biegać), leki, sesja fotograficzna, wizyta u doc. Oprócz tego uzupełnianie koszy sianem, ziołami, peletem itd. Trzeba naprawdę mieć dobrze zorganizowany czas, by to wszystko ogarnąć. Bez pomocy wolontariuszy człowiek sam nie miałaby szans, a doby niestety nie da się wydłużyć. Ja miałam urlop, mogłam siedzieć tam cały dzień, ale Ola niestety musiała godzić dom, pracę, Azyl, wizyty u weta, wpis na blogu, odbieranie setki maili, smsów. Jak ona to robi? Nie wiem. Jej codzienność to ciągłe bieganie między pracą, domem a Azylem, a gdzie czas dla siebie? W każdej wolnej chwili, w drodze do lub powrotnej z Azylu, między jednym zastrzykiem a drugim, starała się odpisywać, oddzwaniać. Patrząc po wpisach, widać o której kładzie się spać, często jest to już późna noc. A następnego dnia pobudka wcześnie rano i od nowa leki itd. Chylę czoła i podziwiam.
Nie wiem czy ktokolwiek z nas, czytających blog, zdaje sobie z tego sprawę, ile tak naprawdę dziewczyny w Azylu mają czasu dla siebie. Ja widziałam dzień Oli, ale na pewno tak samo wygląda on u innych, tych którzy piszą na portalach, odpowiadają na maile, pomagają w sprawach adopcji, próbują pogodzić Azyl, pracę i życie, mając pod swoją opieką także tymczasowiczów. Naprawdę mega, mega szacunek! Jest im ciężko i czasami niestety zmęczenie, ilość wrażeń, przeplatają się ze łzami w oczach. Robią wszystko, by sprostać, by nie zawieść. Bo tak już jest, że opieka nad tymi królikami, to nie tylko wejść, zrobić swoje i wyjść. Opiekując się każdym królem z osobna, wytwarza się więź, stają się odpowiedzialne za ich los, a każde zderzenie ze śmiercią jest wtedy bardzo dotkliwe.
Ale na szczęście takich dni smutnych jest zdecydowanie mniej 🙂 Mimo tej ciągłej gonitwy w Azylu, smutku po stracie Batacika, było mnóstwo chwil, które cieszą, które sprawiają, że człowiek wie, ze jest dla tych wszystkich uszu ważny, że one nas potrzebują. Króle biegając koło moich nóg, same przychodziły i domagały się pieszczot – kochana Lebiodk , Cyzia, Duszek co chwilę szturchający i wchodzący, gdzie się da, Balbinka – przeganiająca inne króle jedzące Rodi, Edward – mój słodziak, któremu tylko jedno było w głowie ( kastracja obowiązkowa 😉 ). Każdy na swój sposób czegoś się domagał, nie jestem w stanie tego nawet opisać. Wpisy na blogu są w 100% tym co się tam wyprawia. Potwierdzam! Ola oddaje wszystko tak jak jest naprawdę 🙂
Dla mnie najpiękniejszy moment jaki zapamiętałam, to czas podawania ziół. Azyl wysprzątany, wszystkie króle na swoich miejscach – no tak, z zakwaterowaniem też miałam problemy 😉 – nadchodzi moment, gdy zbliżam się do każdej klatki z koszem ziół. Inari, maluchy Dolly, Molly- to był najcudowniejszy widok, jak doskoczyły do klatki i szukały nosem ziółek. Tak samo reszta króli, łapki na klatkę i wystarczyło wsadzić rękę z ziołami, od razu bły pochłaniane i ten dźwięk, jak wszystkie pałaszują pachnące ziółka, a potem widok, gdy grzecznie po posiłku zasypiały w kącie. Serce drżało z radości…naprawdę niesamowite uczucie! Dla takich chwil warto było przyjechać! Mogłabym tak jeszcze pisać i pisać, ale już wystarczy.
***
Olu, Magdo to dzięki Wam mogłam spędzić ten cudowny czas w Azylu. Dziękuję z całego serca za wsparcie, za naukę. Panu dr Krawczykowi należą się szczególne podziękowania, za doświadczenie i cenne rady. Olu podziękowania także dla twojego M., który podrzucał mnie pod DS. Poznałam mnóstwo ludzi, którzy oddają się całym sobą podczas dyżurów – Monika i Adrian, Małgosia, Justyna, Maria i Marta – wielkie dzięki za podwiezienie, Kasia De – mega krejzola, Ola, zakochana w Edwardzie (tak możesz oczywiście brać go na weekendy – wiem , że go kochasz, tak samo jak ja), Milena, Weronika, druga Ola z przyjacielem, mam nadzieję że nikogo nie pominęłam. Wielkie dziękuję 🙂
PS. chciałam jeszcze napisać o Edwardzie, ale coś czuję, że Ola by przewracała oczami, a są jej bardzo potrzebne, więc nie będę narażać jej gałek ocznych na taką gimnastykę 😉
Martyna Szymańska
5 komentarzy
[…] Źródło: http://www.azyl.vot.pl/2014/10/3312/ […]
Piękny wpis, doskonale ukazujący jak wygląda standardowy dzień w Azylu – i poza nim 🙂
Chyba króliczki są delikatniejsze niż koty, może dlatego że to miniaturki ?
Pięknie piszesz i króliczkach 🙂
to nie tak, że króliki są delikatniejsze, najważniejsza jest odpowiednia dieta – siano, zioła i gałązki, które pomagają ścierać zęby, życie 'na wolności” zapewnia kondycję a do tego głaski i mamy piękne, lśniące futerko :D, w Azylu w większości króliki chore to efekt nieodpowiedniej diety, dlatego wymagają podawania leków, większej obserwacji, królik zdrowy nie otrzymuje leków i jedyne co mu jest potrzebne, to nowy dom i mnóstwo czułości 😀 dlatego proponuję adopcję któregoś uszaka – kociak się ucieszy z towarzysza 😉 a i sam królik odwdzięczy się za okazaną miłość – moja Toffi po urlopie azylowym na powitanie obwąchała wszystkie moje rzeczy a potem nasikała i nabobczyła na ubrania 🙂 ale jest też tego mega plus – nie odstępuje mnie na krok i liże po czole bez opamiętania 😀
What a beautiful and wonderful write up of your experience in the Azyl and taking care of all the rabbits. What a great insight to all who is reading this blog about what goes on behind the scenes, especially when Ola is overwhelmed or Marta from having to deal with a visit to Dr. K. What great insight in your day to day operations in the Azyl. I loved reading and hearing about it. How wonderful!
Vanessa