Nie tylko o królikach, Z życia Azylu

Moja mała rocznica.

29 stycznia 2014

Przyłapaliście się kiedyś na tym, że czujecie w swoim życiu pustkę? Że macie mnóstwo przemyśleń, ideałów i idoli, a nie żyjecie w zgodzie z tym co dzieje się w waszej głowie? Tak było ze mną w styczniu 2013 roku. Przyznaję otwarcie – jestem leniwa. Lubię mieć wszystko podane pod nos, przejawiam małą inicjatywę i jestem w dziwaczny sposób nieśmiała, co maskuję swoim gadulstwem, a jednocześnie nie lubię u siebie tych wszystkich cech i staje na rzęsach, żeby to zmienić.

Pewnego popołudnia wpadłam na pomysł wolontariatu (bo musiałam się uczyć, wtedy zawsze mam najlepsze pomysły). Od liceum chciałam być wolontariuszką w schronisku dla zwierząt, ale nie miałam odwagi żeby się zgłosić. Sprawdziłam, co oferuje Toruń w tym zakresie. Zupełnie przypadkowo trafiłam na stronę Azylu dla królików, a że te zwierzęta towarzyszą mi od najmłodszych lat to czułam się bardziej predestynowana do opieki nad nimi niż psami czy kotami. Napisałam maila do Oli i okazało się, że wciąż potrzebują osób do pomocy. Umówiłyśmy się w Azylu.


Wczesne popołudnie. Jestem zestresowana i jednocześnie podekscytowana. Śnieg ponownie atakuje, chociaż jest go już do połowy łydki. W trakcie mojej wędrówki po uliczkach osiedla bydgoskiego (po co mapa? przecież po 2 latach jestem rodowitą torunianką!) rozmawiam z mamą przez telefon. Poszłam za daleko. Brnę w śniegu, nie poddaję się, chociaż wciąż walczę z zapaleniem zatok, więc wyjątkowo kiepsko mi się oddycha. W końcu widzę znak „Schronisko dla bezdomnych zwierząt” i mój żołądek ląduje w gardle. Jestem za wcześnie, więc dla odprężenia spaceruję w dół ulicy. Nie pomaga. Weszłam na teren schroniska i z łatwością trafiam do pomieszczenia pełnego długich uszów i ruszających się nosów. Ola przedstawia się (od razu rezygnujemy ze sztywnych ram grzecznościowych, bo nie dość, że jesteśmy w zbliżonym wieku to w Azylu panują nieformalne stosunki), potem serdecznie mnie wita i moja niepewność się kończy – wiem, że w końcu jestem na właściwym miejscu.
Ola przez pół godziny opowiadała mi o naszych zadaniach, jak wygląda dyżur oraz o tym, jak właściwie opiekować się królikiem, bo chociaż od lat towarzyszą mi zajęczaki, to o właściwej opiece wciąż wie zdecydowanie zbyt mało ludzi, w tym i ja. Ola nie ukrywa jak ciężka jest to praca, że ma wiele minusów. Trzeba być psychicznie odpornym i równocześnie bardzo wrażliwym. Silnym, wytrwałym i nieegoistycznym, bo króliki czasem trzeba postawić na pierwszym miejscu. Dopiero pod koniec rozmowy niechętnie mówi mi, że jest na drugim roku aplikacji (ja jestem na trzecim roku prawa) – to trochę szokuje, bo z doświadczenia wiem, że o ile rok nie jest wypełniony zajęciami, to w trakcie sesji można znieść jajko. Podbudowuje mnie to. Można, trzeba tylko chcieć. Strategią Oli podczas pierwszej rozmowy jest uświadomienie nam, że trzeba to „czuć”, bo jeśli nie, to nie ma sensu zaczynać. Podkreśla to kilkakrotnie. W sumie nie udzielam się w rozmowie. Chłonę atmosferę, zapamiętuję wszystkie ważne informacje.
Tego samego dnia odbyłam swój pierwszy dyżur, razem z młodymi wolontariuszkami. Na następny przyszłam sama, późnym wieczorem. Podejmowałam różne głupie decyzje, ale przychodzenie na pierwszy samodzielny dyżur o 18 znajduje się w pierwszej dziesiątce. Sprzątanie to pracochłonne zajęcie. Mając jednego szaleńca w domu nie zdajemy sobie sprawy jak dużo czasu zabiera posprzątanie 20 klatek. W tym dniu skończyłam pracę po 23, ostatni tramwaj odjechał, potem ostatni autobus i w rezultacie byłam w domu chwilę przed pierwszą. Zmęczona i szczęśliwa jak nigdy.

I tak zaczęło się wszystko kręcić. Byłam świadkiem wielu przejmujących sytuacji, w tym naszej  drugiej co do wielkości interwencji. Ola odebrała telefon podczas naszej pierwszej rozmowy. Zgodziła się przyjąć 30 królików z olsztyńskiej pseudochodowli. Dla niewtajemniczonych – Azyl ma miejsce na ok. 25 królików i pęka w szwach. Mogliśmy przyjąć 30, ale pod warunkiem, że najpierw wyczyściłybyśmy Azyl z dotychczasowych podopiecznych – niewykonalne. Byłam w szoku. Jak sobie poradzimy? Poszło zgrabnie, jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczności, oczywiście dzięki Oli i Magdzie. W najgorszym okresie przebywałam poza Toruniem, kiedy wróciłam wszystko było już opanowane, za to dyżury się wydłużyły. Z każdym tygodniem byłam coraz mocniej przywiązana do tego miejsca. Ciężko się z niego wychodzi, zwłaszcza jak już wszystko jest zrobione. Zwierzaki odpoczywają po wybiegu, chrupią, szachocą, a ich szczęście sprawia, że i ja jestem szczęśliwa.

Nie chcę malować zbyt optymistycznego obrazu dyżurów, bo to nie sielanka, a harówka. Czasem podczas upałów, kiedy wilgotności powietrza jest taka, że nie powstydziłyby się jej kraje tropikalne, czasem w trzaskający mróz, zdarza się i że z cieknącym nosem czy z kodeksem w ręce bo następnego dnia kolokwium, ale nie odpuściłam, bo wiem, że jeśli nie ja, to już tylko i tak przeciążona Ola, więc nawet przez myśl mi nie przechodzi żeby zawieść. Najgorsza jest chyba walka z najbliższymi. Owszem, wspierają, ale jak zdarzy się coś zawalić „bo Azyl, bo królik…” to wyjątkowo rzadko ludzie rozumieją, że wybór albo ja, albo zdrowie/życie uszaka to żaden wybór. Trzeba być psychicznie przygotowanym na wątpliwości innych, kwestionowanie priorytetów, pobłażliwe uśmiechy i całą gamę drobnych przykrości. Wsparcie możemy znaleźć w azylowym zespole i tam najczęściej się go szuka, bo z kim innym można tyle czasu rozmawiać o pasji jak nie z osobą, która również ma bzika na tym samym punkcie? Nie oznacza to, że jedyne, co dzieje się w naszych życiach to Azyl, ale są chwile, kiedy on je po prostu dominuje i nic nie można na to poradzić, trzeba zaakceptować i nauczyć się łączyć dwa światy, dzielić czas i rozumieć wątpliwości innych, żeby można było je rozwiać – najlepiej czynem.

Co jeszcze jest trudnego? Śmierć. Są króliki, dla których jedyne co możemy zrobić to ukoić ból, dać ciepło, komfort i właściwą opiekę w ostatnich momentach życia. Pierwszą rzecz, którą trzeba pojąć pracując w Fundacji to to, że nie uratujemy wszystkich. Megaważna jest nasza reakcja na jakieś niepokojące symptomy, ale musimy zawsze pamiętać, że może być za późno. Ciężko jest się uporać ze śmiercią, zwłaszcza charakterystycznych królików, stanowiących symbol naszej pracy, ale nie jest to niemożliwe, bo wiemy, że one wracają w innym futerku. Nie oznacza to, że się nie spłaczemy, że nie przeżyjemy tego mocno – tylko to musi dać nam siłę i, chociaż ciężko w to uwierzyć, daje. Bo szczęście na Tufiastym pyszczku czy wdzięczność i zaufanie w oczach Loli było bezcenne, a to wzbudza pragnienie dania tego innym. Wciąż potrafię sobie przypomnieć co śmiesznego wykombinowała Lola np. jak uwolniła się z klatki w czasie mojej nieobecności (byłam jej domem tymczasowym przez 3 miesiące), zjadła donice pietruszki, oddarła okładkę zeszytu od rosyjskiego (a moi przyjaciele dziwią się, że nie chciałam chodzić na zajęcia! nie dość, że wstyd z takim zeszytem, to nawet królik nie lubił tego języka) i zjadła kabelek od nowiuśkich słuchawek. A potem ciekną mi łzy po policzkach, bo nie tak się miała skończyć nasza przygoda. Trzeba się ogarnąć, wrócić do umiarkowanego optymizmu i pomóc kolejnemu. Taka jest rzeczywistość wolontariusza.

Pisałam o roli ludzi w tym wszystkim. O dobrej stronie, czyli wspólnej pasji, zrozumieniu i oparciu. Niestety nie zawsze trafia się na takich ludzi. Oni potrafią zniknąć, rozczarować, zawieść nasze oczekiwania i chociaż mi się to jeszcze zdarzyło (i dobrze, bo nie jestem na to psychicznie gotowa), to zaczynam to dostrzegać. Ogarnia mnie smutek, ale taka jest natura ludzi. Błędy w komunikacji, stres, jakieś wyśrubowane i nierealne oczekiwania – wtedy może się nam na chwile świat sypnąć, bo ktoś odszedł, zostawiając wielką pustkę w naszym sercu i strukturze organizacji. Po takim zdarzeniu trzeba w sobie odkrywać nowe pokłady siły i nadziei, ale – jak udowadnia nam nasza dotychczasowa praktyka – nic nie jest niemożliwe.

Czasem paraliżuje mnie strach. Każdy się boi, różnych rzeczy. Mam problem z odbieraniem telefonów i już. Ciężka sprawa, bo bez kontaktu z innymi osobami za wiele nie osiągniemy. Zazwyczaj nikt mi nie wierzy, ale jestem nieśmiała w pewnych sytuacjach, zwłaszcza kiedy czuję się niezręcznie – co w języku wolontariusza/pośrednika adopcyjnego oznacza „przy każdej możliwej okazji”. Da się to pokonać, ale nie od razu. Wychodzę ze swojej strefy komfortu psychicznego, bo inaczej nie da się ani pracować, ani nic osiągnąć. Są takie momenty kiedy ja jestem zmęczona, wszystkie jesteśmy, ale przezwyciężamy nasze własne kryzysy psychiczne i fizyczne, bo na horyzoncie już jest nowy cel.
Jedną z rzeczy, na które trzeba się przygotować są konflikty. Nie jesteśmy jedyną organizacją w Polsce zajmującą się królikami. Są zgrzyty, bo wszyscy inaczej widzimy naszą działalność. Czasem zdarzają się sprzeczki na naszym podwórku, zwłaszcza z moją niewyparzoną buźką. Uczę się gryźć w język, pomyśleć zanim coś powiem, zwłaszcza nad tym jak to zabrzmi w uszach innych osób, bo tak łatwo jest popełnić błąd i dać się ponieść, ale nie zawsze mi się udaje, wtedy ważne jest żeby uznać swój błąd i nauczyć się mówić to trudne słowo – „przepraszam”.

Wolontariat stawia wyzwania, zmusza do przemyślenia i przewartościowania swojego świata, bo to praca, która odpłaca się całą paletą emocji, zazwyczaj trudnych. Mi pozwoliła przezwyciężyć pewne bariery, poukładać opinie, znaleźć sens. Wreszcie poczułam się na właściwym miejscu.

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim za wspólny czas, śmiech, nową wiedzę (o królikach, o sobie, o świecie), oparcie w trudnych chwilach, w szczególności Oli i Madzi, Weronice, Katarzynie, Kasi De., Marcie, Doktorowi i Konradowi, naszym wolontariuszom i wszystkim, którzy wspierają nas (a więc i mnie) w naszych codziennych zmaganiach. Dziękuję.

11 komentarzy

  • Odpowiedź Marta K. 31 stycznia 2014 at 19:40

    Świadomość, że w tym naszym dzisiejszym świecie żyją jeszcze ludzie, których cechuje bezinteresowność, jest budująca. Marta, piękna notka!

  • Odpowiedź Magda Azyl Dla Królików 30 stycznia 2014 at 19:19

    Martuś ja również Ci dziękuję za cudowną współpracę, uwielbiam moment gdy przyjeżdżam do Torunia i widzę Cię w Azylu albo u doktora, od razu poprawia mi się humor i wszystko wydaje się łatwiejsze :* Takich ludzi jak Ty (jak i pozostałych naszych wspaniałych wolontariuszy) potrzebują nie tylko króliki, ale też my – ludzie, dlatego jeszcze raz wielkie dzięki za to, że jesteś i po prostu bądź jak najdłużej :* 🙂

  • Odpowiedź Marta Azyl Dla Królików 30 stycznia 2014 at 11:51

    Martuś! :* Pięknie napisałaś.. Podobnie jak Kasia, uważam, że powinno być to publikowane zamiast tego naprawdę suchego i wypranego z jakichkolwiek emocji raportu 🙂 Ja również chciałabym Ci podziękować :* Jesteś w Azylu mi bardzo pokrewną duszą, nie tylko ze względów ideologicznych, ale tak po prostu.. 🙂 I życzę Ci kolejnych takich pięknych rocznic! Bardzo się cieszę, że mamy Cię w naszych „szeregach” :*

  • Odpowiedź KasiaDe 30 stycznia 2014 at 11:14

    :* to ja dziękuję, za nasz pierwszy wspólny dyżur:) co prawda, rzuciłaś mnie na pożarcie Matyldzie, ale wybaczam ^^
    STRASZNIE, ALE TO STRASZNIE za Wami i uszakami tęsknię:(

  • Odpowiedź Katarzyna Azyl dla Królików 30 stycznia 2014 at 10:51

    Marta, znakomity tekst 🙂 Wczoraj czytałam raport o wolontariuszach, był suchy i bez sensu 😛 Zamiast tego raportu powinno się rozpowszechniać Twój wpis, który pokazuje wolontariat ze wszystkimi blaskami i cieniami, a do tego w takiej ładnej formie :*

  • Odpowiedź Ola Azyl dla Królików 29 stycznia 2014 at 22:55

    Marta, to ja dziękuję : *

  • Odpowiedź Hariell 29 stycznia 2014 at 19:57

    Oj Szpaqus – dziewczyno:). Oby wszyscy ludzie byli tacy nieśmiali jak ty to świat byłby lepszy. Witasz nas zawsze od progu azylu uśmiechem, pomimo widocznego zmęczenia pracą zawsze masz czas pogadać. Widziałam nie raz Twoje otwarte mocno serduszko i cierpliwość dla królików,, a pewności siebie nabierzesz.Wiesz mi wszystko przychodzi z wiekiem:).
    PS.Nawet pewnie nie zdajesz sobie sprawy, ale Twoje jedno zdanie, które powiedziałaś jakiś czas temu do mnie i mojego męża w azylu zaważyło na tym, iż pewna tymczasowiczka zmieniła opcję u nas na DS. Widzisz ile robisz nieświadomie dobrego. Nigdy się nie zmieniaj:)

  • Odpowiedź mimi 29 stycznia 2014 at 17:38

    Fajnie napisane:)) MImo tej, jak to nazwałaś, harówki, zazdroszczę Ci. Przede wszystkim Ludzi, którzy Cię rozumieją i, z którymi możesz dzielić Swoją pasję. Ludzi którzy nie patrzą na Ciebie z politowaniem, kiedy mówisz o królikach. Tego, że możesz się w tym realizować i czerpiesz z tego satysfakcję. Tak trzymaj i życzę kolejnej rocznicy:))

  • Odpowiedź Solvieg 29 stycznia 2014 at 17:33

    😀 A myślałam, że tylko ja mam stracha przed telefonami. Nikt o mnie nie powie „nieśmiała” a ja przed każdym spotkaniem z „obcymi” trzęsę portkami 😛
    Szkoda, że ja tak daleko mieszkam.
    Życzę Ci końskiego zdrowia i wiadra pewności siebie 😀

  • Odpowiedź Janka - po_sąsiedzku 29 stycznia 2014 at 17:22

    Wspaniale, że ścieżki życia doprowadziły Cię do Azylu :), że azylowe sierotki mają kogoś TAKIEGO jak Ty :*
    P.S. Czy mogę Twoją wypowiedź wrzucić na toruńskie króliki?

    • Odpowiedź Szpaqus Azyl Dla Królików 5 lutego 2014 at 12:15

      Janko – jasne, że możesz! Przepraszam, że dopiero teraz odpowiedź ale netia bardzo ale to bardzo mocno nie chce nam zainstalować internetu w nowym mieszkaniu ;s

    Skomentuj Hariell Anuluj

    *