Od dłuższego czasu wciąż o tym myślę. O życiu, o tym ile jest warte dla mnie, dla innych. Często słyszę pytanie czy życie człowieka jest dla mnie tak samo ważne jak życie zwierzęcia i czy tak samo warto o nie walczyć. Dla mnie – życie to życie… i jeśli mam na nie wpływ, jeśli mam szansę je uratować – to warto….
Wciąż piszemy o kolejnych uratowanych życiach, o kolejnych bardzo ciężko chorych królikach, którym dałyśmy szansę podczas gdy inni już wydali na nie wyrok. Mimo, że czasami się nie udaje, mimo, że króliki jako niewdzięczne istoty 😉 czasami nie korzystają z tej danej im szansy – nigdy nie mogłyśmy powiedzieć, że żałujemy. Nigdy nie powiemy, że to był stracony czas, że może w tym momencie byśmy zrobiły coś innego, coś bardziej pożytecznego (?).
Nigdy nie będziemy żałować tych setek godzin, tych nieprzespanych nocy, tych ściśniętych z nerwów żołądków, tych ścierpniętych mięśni podczas siedzenia pod kroplówką, tych zaschniętych na policzkach łez. Tych tysięcy złotych wydanych na leczenie, na badania, na paliwo, na taksówki, na bilety MZK żeby dojechać z miejsca na miejsce z Azylu lub z domu do weterynarza, od weterynarza do apteki, do laboratorium i z powrotem z wynikami do weterynarza. Tych zmarzniętych dłoni niosących transportery, tych bolących gardeł i głów od gorączki – bo życie było w tym momencie ważniejsze niż zdrowie.
Dlaczego nie będziemy żałować? Chociażby dlatego:
To jest mój Grzybek. Niektórzy go znają 🙂
Ale teraz chciałabym napisać o nim coś więcej. Bo warto. Warto nie dla mnie samej, nawet nie dla niego. Ale dla innych ludzi, w szczególności dla tych, którzy mają zwierzęta – swoje lub nie swoje, ale którzy je kochają i którzy zrobią dla nich wszystko. Piszę to także dla tych, którzy walkę o życie uznają jedynie za męczenie pod szyldem ratowania za wszelką cenę…
Już chyba nawet tu na blogu kiedyś wspominałam jak to się stało, że Grzybek do mnie trafił – a było to w 2008 r. Miał zaledwie 3 tygodnie kiedy znalazłam go leżącego pod innymi królikami w jednym z wielkich sklepów zoologicznych w galerii handlowej. Nie ruszał się, nie reagował na nic. Wzięłam go do domu, na drugi dzień pojechaliśmy do doktora Krawczyka.
Diagnoza – zapalenie płuc, zapalenie jelit spowodowane zaawansowaną kokcydiozą, grzybica. Był niewiele większy od 2ml strzykawki:
Po kilku dniach już wyglądał tak:
A po kilku kolejnych dniach doszło jeszcze zapalenie spojówek:
Był coraz słabszy, doktor bał się mówić o tym, co będzie dalej, czy da radę… Udało nam się pokonać zapalenie płuc, które po 2 tygodniach wróciło i które zupełnie odebrało mu siły… Kokcydioza też wróciła. Ale nie poddawaliśmy się. Kolejne dokarmianie, podawanie leków co kilka godzin, nie było już miejsca żeby wbijać kolejną igłę…
Ale nastąpił cud – pierwszy w życiu Grzyba 🙂 Zaczął wracać do formy, samodzielnie jeść no i zaczął jakoś wyglądać ;-):
Ale bardzo długo nie przybierał na wadze. Mając już prawie rok, dalej był wielkości 3 miesięcznego królika…
Później miało być już tylko lepiej. Zaczął przybierać na wadze – w pewnym momencie aż za bardzo 😉 Ale wyrósł na pięknego, mądrego i dorodnego królika 🙂
I tak było aż do kwietnia 2012 r. Ten rok był dla mnie wyjątkowo trudny, w marcu umarła moja mama, która kochała Grzybka tak samo jak ja. Walczyła o niego razem ze mną, nie pozwoliła mu wtedy odejść… Początkowo myślałam, że to jakiś kiepski żart, że przecież nieszczęścia nie chodzą parami… nie aż takie nieszczęścia…. ale niestety.
U Grzybka został zdiagnozowany ropień. Skaleczył się sianem w policzek. Paradoks… Widziałam jak to się stało. Jeszcze tego samego dnia pojechałam z nim do doktora Krawczyka. Na drugi dzień już była martwica – cały policzek praktycznie mu odpadł. I ropa rozlana po całym pyszczku, schodziła przez tchawicę do oskrzeli i płuc. Gorączka 41 stopni, początek posocznicy. Doktor zrobił mu zabieg usunięcia ropnia, oczyścił wszystko z ropy i…. zrekonstruował mu pysk. Niemożliwe? A jednak.
Krótko po zabiegu było tak:
Ale na szczęście wszystko ładnie i szybko się goiło, ropnie nie zdążyły przerzucić się na inne organy… Z każdym dniem było tylko lepiej:
Aż w końcu było tak jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, Grzybek szybko o wszystkim zapomniał:
Grzybek nigdy nie chorował tak normalnie.. nigdy nie miał zwykłej infekcji, zwykłej biegunki, która po podaniu leków przechodziła jak ręką odjął, jak już miało mu coś dolegać, to zawsze musiało to być coś konkretnego i od razu zagrażającego życiu…
Sierpień tego roku niestety to potwierdził. Rano wyszłam do pracy, Grzybek nie zjadł śniadania. Pomyślałam sobie, że coś się chyba zaczyna… do tego miał czkawkę, która od razu mnie zaniepokoiła. Gdy wróciłam leżał na boku, ciężko oddychał, głowa opadała mu na podłogę. Wsiadłam w samochód i pojechałam do Torunia. Nie było dr Krawczyka – był Konrad. Tym razem to Konrad uratował mu życie.Od razu pojechaliśmy na RTG – osłuchowo wyszło, że w płucach jest dużo płynu. Temperatura poniżej 37 stopni, na RTG okazało się, że serce jest tak ogromne, że wypełnia całą klatkę piersiową.
Wiedziałam, że to już koniec… nie podnosił się, nie miał siły… umierał… jeden dzień i taki stan… Konrad podał mu leki dożylnie, Furosemid, gentamycyna, do tego enarenal na serce. Wróciłam z nim do domu modląc się o kolejny cud…
Grzybek nie byłby sobą, gdyby nie sprawił, że kolejny cud się wydarzył 🙂 Gdy przyjechaliśmy do domu, wyszedł z transportera. Umył się, podszedł do miski i zaczął jeść. Tak po prostu. Tak jak gdyby nigdy nic się nie stało. Patrzyłam i nie wierzyłam.
Oczywiście od tego dnia zaczęły się zastrzyki co 8 lub 12 godzin w zależności od jego stanu, regularne podawanie leków na serce i zgodnie z zaleceniem dr Krawczyka, u którego byliśmy na kontroli już po tym całym kryzysie, furosemidum i enarenal będzie musiał przyjmować już do końca życia.
I tak sobie żyliśmy 3 miesiące. Grzybek ładnie przyjmował leki, była radosnym miał apetyt, a ja się tylko bałam, żeby jego serce było wstanie funkcjonować jak najdłużej… Tym bardziej, że czekała go korekta zębów, więc do czasu zabiegi leki musiały wzmocnić jego organizm.
Ale Grzybek nie chciał żyć tak sobie spokojnie… Postanowił pewnego listopadowego poranka zrobić mi niespodziankę i znowu nie podnosić się z podłogi. Robił kilka kroków i siadał. Do tego zrobił kilka maluteńkich bobków co wskazywało – na zator. Rozmawiałam z doktorem przez telefon ustalając co robić a Grzybek w tym czasie postanowił, że nie będzie już nawet głowy trzymał pionowo i bezwładnie leciała mu ona w dół.. doktor powiedział, żeby jak najszybciej z nim przyjechać, że rano jest Konrad. Więc pojechaliśmy.
Od dłuższego czasu nie mogliśmy mu pobrać krwi, bo przez leki na serce miał bardzo niskie ciśnienie. Przyjechaliśmy do Konrada, Konrad zdiagnozował ostre zapalenie jelit – dosłownie przelewało mu się w jelitach i nie było już małych bobków, tylko zwyczajna biegunka. Cudem udało się pobrać krew – Konrad się nie poddał i tak długo szukał miejsca skąd można by pobrać chociaż troszkę krwi, aż w końcu się udało. I ten fakt uratował Grzybkowi życie – po raz czwarty…
Wyniki krwi…. z takimi wynikami już dawno nie powinien żyć. Doktor patrzył i nie wierzył. Praktycznie wszystkie były poza granicami normy, niektóre nawet dwu-trzykrotnie. Mocznik, potas, kinaza, czerwone krwinki – wszystko nie tak.
Diagnoza – przede wszystkim niewydolność nerek. Nerki już nie pracowały. Porażenie mięśni, niedokrwistość, potas tak wysoki, że zabiłby każdego.
Ale nie Grzybka…
Od tego czasu zaczęła się chyba największa gehenna… dla wszystkich :] Dla niego, dla mnie, dla Oli, dla dr Krawczyka i Konrada też 😉 Bo podłączyć Grzybka pod kroplówkę podczas gdy wszystkie żyły miał zapadnięte…graniczyło z cudem. Nie wiem ile zużyliśmy wenflonów, ile igieł… No i tutaj cud się nie wydarzył – żyły nie chciały współpracować. Dlatego dostawał kroplówki bezpośrednio do szpiku co również było bardzo niebezpieczne, ale to było jedne wyjście i jedyna szansa dla niego. Codziennie byliśmy w gabinecie przez wiele godzin, codziennie dostawał co kilka godzin serię leków + na jelita, które też przestały pracować. Do tego doszło owrzodzenie dziąseł, co sprawiało mu dodatkowy ból. Nie chciał jeść, nie produkował moczu, nie było bobków.
z 1,9 kg schudł w ciągu 3 dni do 1,3 kg.
To wszystko trwało miesiąc… nerki podjęły pracę. Co przy takiej niewydolności jest cudem. Kolejne badania krwi wykazały, że wyniki są lepsze – nie są dobre, ale są dużo lepsze od poprzednich. Jednak apetyt nie wracał. Próbowałam już wszystkiego, żeby zmobilizować go do jedzenia, ale niestety… aż w końcu się nade mną zlitował.. i małymi kęsami, małymi kawałkami warzyw i małymi źdźbłami siana osiągnęliśmy kolejne zwycięstwo 🙂
Pomału zaczęliśmy odstawiać kolejne leki, pozostawiając Furosemid i enarenal, biolapis osłonowo i co najważniejsze – Ipakitine. Przy niewydolności nerek jest to lek NIEZBĘDNY. Musi być podawany 2 razy dziennie do końca życia. Ale ja już wiem, że działa cuda… zresztą nie tylko on 😉
Bo jak jest dzisiaj?
Dzisiaj jest tak, że Grzybek jest zdrowszy niż był kiedykolwiek. Albo inaczej – zachowuje się zdrowiej niż kiedykolwiek. To nie jest ten sam królik. Nawet przed tą ostatnią, w sumie najgorszą chorobą taki nie był. Przychodził na głaskanie, robił piruety, była aktywny i uwielbiał jeść, ale to jaki jest teraz… sama nie mogę w to uwierzyć 🙂
Biega… biega wszędzie. Nawet tam gdzie nigdy wcześniej nie zaglądał. Kuchnia, łazienka, każdy pokój (to akurat pewnie Oli zasługa ;-). Podchodzi do każdego – wystarczy go zawołać. Nie boi się nikogo i niczego, liże po rękach, po twarzy, domaga się głaskania podczas którego wpada w trans 😉 Jest tak aktywny, że czasami chciałabym, żeby po prostu się położył i odpoczął 😉 O apetycie i o tym jak błaga o jedzenie nie wspomnę…
Leki przyjmuje z pokorą. Mamy swoje miejsce, swój stół złożony z deski do prasowania na którym co 12 godzin Grzyb siada i zaczynamy codzienny rytuał – zastrzyki, leki do pyska + pojenie chlorkiem sodu.
Tak mniej więcej wtedy wygląda:
A tak po podaniu Ipakitine ;-):
Ale zdjęcia nie odzwierciedlają wszystkiego 🙂
Dlatego zapraszam do obejrzenia tego filmiku – nakręconego dzisiaj:
http://www.youtube.com/watch?v=LUAfMFJRCsM&feature=youtu.be
Naprawdę warto walczyć o każde życie, nawet jeśli ma ono nie trwać wiecznie….
26 komentarzy
Moja króliczka ma nawrót ropnia. Znowu czytam Twój post i chciałam podziękować, bo podnosi mnie na duchu 😉 Dziękuję Tobie i Grzybkowi!
Królik córki Juliusz, od dwóch tygodni walczymy o niego. Stan zapalny zęba, ropień. Dwa razy usypiany, czyszczona rana. Bez poprawy wręcz przeciwnie. Duża martwica na policzku. Lekarz nie daje dużych szans przy wykonaniu zabiegu. A Juliusz nie poddaje się. walczy a my z nim. Po przeczytaniu artykułu o Grzybku mam nadzieję, bo też byłaby potrzebna rekonstrukcja pyszczka. Proszę o poradę.
Dziękuję za ten wpis.
Dzisiejszej nocy zaczęła się walka o życie Zuzi… Zator jelit, ogrom gazów w żołądku, niewydolność nerek… Zrobili ryzykowne sondowanie żołądka, żeby pomóc jej cokolwiek opróżnić – na szczęście to przeżyła.
Objawy? Brak bobków i wzdęty brzuszek, wstrzymanie jedzenia i picia – stan krytyczny.
Jestem przerażona, wylałam tyle łez… Bobków nadal brak, jelita jeszcze nie ruszyły- najgorsza w tym wszystkim jest moja bezsilność.
U nas podobna sytuacja…ta bezradność jest straszna. Pomimo wszystko mam ogromną nadzieję na cud, na to że moja królisia podejmie walkę i jeszcze trochę czasu przed nami.
Życzę wam tego samego
Właśnie czytam tą historie gdy mój krolik jest w szpitalu bo ma zapalenie płuc i lekarze walczą o życie. Mam nadzieje że mój tez będzie miał takie szczęście
Pocieszająca historia, dzielny ten Grzybek. Oby mój Kic okazał się tak samo dzielny, właśnie walczy z niewydolnością nerek w szpitaliku. 5% szans na przeżycie.
Szkoda że ja nie mam takiego szczęścia u królika wykryto płyn w płucach, ale matce szkoda wydać na leczenie woli uśpić bo nie chce żeby się męczył i nie chce wydawać pieniędzy na leczenie, bo to dla niej to tylko królik. Luna żyje z nami już dwa i pół roku, a matka ma ją w dupie
Poplakalam sie czytajac ta historie 🙁 przepiekny maluch :* ile mial w sobie odwagi i sily zeby dac rade no i kochajaca wlascicielke i cudownych lekarzy. Przekochany jest i niesamowity <3 pozdrawiam i calusy dla Grzybusia :*:*:*:*
Podziwiam i także gratuluje wytrwałości oraz wspaniałych lekarzy! Takiej walki czeto brakuje nawet przy leczeniu ludzi.Pare lat temu moj 5 letni króliś nie mial tyle szczescia, prawdopodobnie zator, ja nie wiedzialam ze to cos powaznego i leczylam na miejscu, moze jakbym pojechala gdzies dalej dostalby drugie zycie 🙁
Cudowna notka, a nagranie jeszcze cudowniejsze, już od samego początku kiedy tak radośnie biegnie słysząc wołanie. 🙂 Grzybek to doskonały przykład pokazujący, jak być dzielnym i się nie poddawać. Aż lżej na duszy czytając takie historie. 🙂 Oby nie wywijał już więcej podobnych numerów!
Dzielny Grzybek 🙂 Podziwiam Cię Madziu 🙂
Historia Grzybka bardzo mnie poruszła jego wola życia i to że tak walczyłaś by wyzdrowial Widze jaki jest szczęśliwy i to najwazniejsze.Życze Grzybusiowi 🙂 dużo,dużo zdrówka 🙂
Bardzo piękny, poruszający tekst. Mój Czarek teraz trochę mi się pochorował i odchodzę od zmysłów ze strachu, a dzięki Twojej historii czuję się lepiej, mam więcej sił, by walczyć i pomóc mojego maluchowi. Dziękuję : ) Mam nadzieję, że Grzyb nadal będzie walczył tak mężnie jak dotychczas, a jeszcze lepiej – gdyby już nie miał żadnych powodów, by walczyć, by mógł żyć swoim spokojnym, króliczym życiem.
Magda pięknie opisane ,jak dobrze że Grzybuś odżył,widać jaki jest szczęśliwy
tak trzymać 🙂
Wspaniała, budująca i inspirująca historia!! Czytając Wasze wpisy odzyskuję wiarę w ludzi. Dziekuję.
piękna, dająca nadzieję historia!
wspaniała i niezwykle optymistyczna opowieść !! właśnie takie historie powinny się pojawiać wszędzie gdzie tylko można je opublikować tuż obok tych, gdzie się „donosi” o tym, że króliki to słabowite zwierzaki, mało odporne na ból, prędko poddające się chorobie i podatne na infekcje. Jedno i drugie to prawda ale nie oznacza, że należy się łatwo poddawać !!!
Czytałam tą historię z łezką w oku, przyznaję, że mało co mnie rusza bo i moja królica choruje od pewnego czasu ale zdjęcia Grzybka, te bez policzka, te z grzybicą po prostu mnie przytkały. I dziękuję za ich pokazanie bo to uświadamia, że z tak poważnego stanu Grzybek wyszedł, sierść odrosła, policzek naprawiony i jest zdrowy i radosny.
Nie jeden człowiek poddałby się już przy pierwszych chorobach, inni poddają się bo lekarze weterynarii sami rzadko wierzą w powodzenie leczenia poważnie chorych króli, ale to tylko pokazuje, że należy znaleźć w okolicy nie tyle najlepszą lecznicę co taką w której są specjaliści od zwierząt egzotycznych i którzy leczą równie intensywnie króliki i chomiki co koty i psy. Sama mam różne doświadczenia bo jeden z moich wetów stwierdził u mojej króliczki promienicę z ropniem, ropnia wyczyścił ale od razu zapowiedział, że choroba jest nieuleczalna, postępuje i kolejnego ropnia nie MA SENSU usuwać jak się pojawi. Odpukać to było ponad rok temu i promienica sobie jest, i powoli zgrubienie narasta na żuchwie ale moje futerko żyje, ma się dobrze i jak się pojawi kolejny ropień będę go tak jak poprzedni leczyła, wyciskała ropę, oczyszczała, robiła zastrzyki i wszystko co tylko umiem i mogę. Ani myślę sugerować się tamtym lekarzem bo sama widzę, że miała nie przeżyć już rok temu a przedłużyłam jej żywot już o 14 miesięcy. Z zatkania kulami też miała mi kiedyś nie wyjść bo zablokowała się na ponad miesiąc co było wręcz niemożliwe ale też ją wyleczyliśmy. Może króliki są słabeuszami ale mają silną wolę walki i nie należy odmawiać im próby leczenia ani do niego prawa.
Kim jesteśmy by wybierać kto zasługuje na wyleczenie a kogo spisać na straty …
Dziękuję za ten wpis. Jak się mojej małej znów coś stanie to będę o nim pamiętała, że inne wychodzą nie z takich opresji i chorób !!!
Asiu, nie wiem z jakiej jesteś miejscowości i co to był za wet, ale promienica to jest ulubiona choroba weterynarzy tzw. starej daty i nie znających się na królikach, dobrze że się nie poddałaś i poddawać się nie zamierzasz – w razie gdyby znowu działo się coś niepokojącego daj nam znać może będziemy mogli jakoś pomóc i skonsultować chorobę Twojego królika z dr Krawczykiem. Trzymajcie się :*
Piękna opowieść o tym, że życia nie da się opisać wskaźnikami, pomiarami, parametrami – że potrafi irracjonalnie, wbrew logice trwać 🙂 Ale też o ludziach oddanych zwierzętom na 200% i świetnych lekarzach, którzy potrafią zawalczyć o zwierzaka.
Grzybuś jest i był piękny, nawet jak był taki biedny i chory, a scenka, na której wylizuje Ci ręce, Madziu, jest po prostu magiczna 🙂
PS. Jeszcze nigdy nie widziałam choinki w zagrodzie 😀
Choinka tak samo jak kwiat w doniczce zamieszkała w zagrodzie odkąd Grzybek postanowił jeść… wszystko 😛 Nawet to co plastikowe i trujące 😉
A co do lizania rąk, to jest nic w porównaniu z lizaniem twarzy, robi to z taką namiętnością, że jest to aż nieprzyzwoite 😀 oczywiście później w zamian domaga się głaskania i sam podtyka głowę pod rękę – nie ma nic za darmo 😉
Nawet po twarzy liże? Pięknie się umie odwdzięczyć maluszek :* A że nie ma nic za darmo, to wie każdy królik 😀
Madziu 🙂 przepięknie opisana historia Grzybka 🙂 a on sam…taaaaaki szczęśliwy 🙂
Pewnie że warto walczyć- o każde życie, nawet najkrótsze… Grzybku, przywracasz wiarę w sens pomagania, tak trzymaj! Nawet jeśli inne króliczki nie mają w życiu tyle szczęścia co ty, to pod opieką Azylu choć przez chwilę czują, że są kochane i ważne. Że ktoś o nie dba. Kasztanek, Wawrzynek, Fly i wszystkie inne uszate biedactwa doczekały końca na kolanach kochających je osób- nawet człowiek gdyby miał wybór, chciałby właśnie takiej śmierci…
Święte słowa. 🙂
Grzybek to cudo 🙂 Madziu, popieram Cię w 100%, trzeba walczyć, nawet wtedy kiedy rozum mówi coś innego. Twój Grzybek jest tego wspaniałym przykładem, że cuda się zdarzają. Sama wierzę w to głęboko, że zwierzęta potrafią okazać wdzięczność i swoją miłość, one dobrze wiedzą że my walczymy o nich i dla nich. Nawet jeśli czasami ta walka jest przegrana i nie udaje się pomóc, to chociaż na chwilę (kilka godzin, dni, tygodni czy miesięcy) ich wiara w dobrych ludzi wraca….ja wierzę, że one czuja nasza miłość i troskę.
Naprawdę warto pomagać, warto ratować. :*
a tak poza tym to masz super kapcie :):):):):)
Taaak kapcie to jest prezent świąteczny od mojego męża – kupione specjalnie pod kolor Grzybka 😛